Ostatnia droga Wacława Komali

W czwartek 18 sierpnia pożegnaliśmy Wacława Komalę. Urna z prochami mistrza Polski z 1959 r. spoczęła w grobowcu rodzinny na Cmentarzu Wolskim.

Wacław Komala urodził się we wrześniu 1930 r. Był synem zawodowego wojskowego służącego w I Pułku Szwoleżerów.

Ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Batorego. Karierę sportową zaczynał w Legii Warszawa od piłki nożnej. W koszykarskiej Polonii grał w latach 1951-60, z dwuletnią przerwą  w latach 1952-54, w trakcie której odbywał służbę wojskową (grał w Lubliniance Lublin).

Wacław Komala grał na pozycji obrońcy. “Prywatnie – sympatyczny kolega, był nieprzyjemnym dla przeciwnika, bardzo skutecznym kryjącym; potrafił wyjąć piłkę z kozła w taki sposób, że człowiek orientował się dopiero, gdy zamiast piłki już klepał powietrze. Potrafił też pewnie rzucić z krótkiego dystansu, jak i skutecznie wejść pod kosz” – po latach wspominał Andrzej Mateja

Wacław Komala w 2019 r. w kawiarni “Czarna Koszula”.
Fot. Marcin Połeć

Ze średnią 9,6 pkt był czwartym strzelcem drużyny “Czarnych Koszul”, która w sezonie 1956/57 zdobyła wicemistrzostwo Polski. Największe sukcesy święcił pod koniec swojej zawodniczej kariery. W sezonie 1958/59 zdobył mistrzostwo Polski. Wówczas był zawodnikiem wchodzącym głównie z ławki rezerwowych, ale oprócz obrony potrafiącym zdobyć sporo punktów (najwięcej – 12 pkt – zdobył w mistrzowskim sezonie w meczu 13. kolejki ze Spójnią Gdańsk). Rok później był w drużynie, która dotarła do półfinału Pucharu Europy, w ćwierćfinale eliminując FC Barcelonę.

Wacław Komala po latach z rozrzewnieniem wspominał wyjazd do Barcelony. – Hala w Barcelonie wyglądała niesamowicie. Parkiet był opuszczony w dół, trochę jak dno basenu, a otaczały go ogromne trybuny. Światła na widowni praktycznie nie było, skierowano je na plac gry. A my przyzwyczajeni byliśmy przecież do gry w ujeżdżalni Legii, halach targowych w Poznaniu i Lublinie, czy na glinianym klepisku w Ostrowie Wielkopolskim – wspominał w 2015 r. Przywoływał również anegdotę z wermutami podarowanymi przez przedstawicieli FC Barcelony. – Kilka dni po powrocie z Barcelony spróbowałem podarowanego wina u Janusza Wichowskiego. Smakowało obrzydliwie, jak lekarstwo. Swoje zostawiłem w lodówce, gdzie przeleżało kilkanaście lat i otworzyłem je dopiero na przyjęciu rodzinnym z okazji 18. urodzin syna. [Wtedy] było przepyszne.

Po zakończeniu kariery zawodniczej w 1962 r. prowadził juniorki Polonii. Z zawodu był technikiem dentystycznym.

Pogrzeb Wacława Komali
Fot. Paweł Malinowski/własne